z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

piątek, 28 września 2012

elektrycznie

Wybiło mnie zwarcie na granicy mostka. Naliczyłam ich setkę.
Imiona i twarze przemycane przez dziurkę od klucza zlewają się z szarością pościeli.
Zaciśnięte palce na piersi - ktoś je tam złożył i zszył grubą igłą, bym nie mogła Go dotknąć.
Drzemiąca głowa na poduszce i kat nacinający linię żył - taki retusz rozmywa znamiona, a krew nie dochodzi do delt.
Pamiętam, odciśnięte usta na czole, jakby miały mnie zbudzić i ten ociężały tułów rzucony w cztery strony milczenia. Zwyczajny brak tlenu.
Przed drzwiami ksiądz proboszcz ustawia się na wysokości zadania, oddziela wczoraj od kości - zaprzecza, że coś już minęło.
Wyścielam się, bo sposób w jaki patrzą zdradza strach.
Nie wiem, ile razy można wejść i wyjść, nic nikomu nie mówiąc?
Kilka gwoździ rozsypanych pod skórą wciąż kłuje.
Nie czekam na cud, ale gdy osiągniemy prędkość początkową zagrzebię się w ziemi
- Jutro znów się widzimy.

czwartek, 27 września 2012

choćby na chwilę, byle tylko jeden gest bliżej.

Możesz mnie łapać za słowa, już się nie zgubię. Oswajać powoli zanim stracę odporność. Przypominać mi jak się przelicza żebra, kiedy krew spływa szybciej i jak się przeciąga spację po plecach. Możesz mnie kusić arogancko i subtelnie, nawet jeśli strumień monitora odbija ciemność źrenicy we wspólnej kawie. Mogłabym patrzeć. Nawet jeśli tylko jedna filiżanka, a w niej utopione usta stykają się jak dwie posrebrzane łyżeczki.
Mogę milczeć. Przemilczę smak, który zsiada się razem przy jednym stoliku, nawet jeśli na serwetce wiersz i słodki krem ptysia wytarty śmiesznie z koniuszka nosa. Zamknę oczy. Może zaskoczy kilka fotografii i ta sama twarz, jedynie znamiona zakreślą przestrzeń przypominając dotyk. – Mógłbyś? Przeliczyć wszystkie słowa na gesty, to co nas dzieli przygarnąć i przytulić zachłannie jak wiersz do piersi.
Pamiętaj mam czas, tylko sama zwiększa się odległość.

środa, 26 września 2012

u nas teraz po staremu

ciężko będzie łamać kontur chleba
jak kpina czerstwiał na języku
smak obmyty ciszą z kącików ust

nikt inny tylko jąkała
z powyłamywanymi nogami

wyglądała zza rogu mydlanej bańki
szukając śladów w szczelinach

teraz prześwituje cieniem grosz
rzucany od drzwi
ot tak na życie

czwartek, 20 września 2012

NIE LUBIĘ KONTRA LUBIĘ

Nie lubię dzwonka budzika i zimnej kawy, ciepłego piwa i niesłonych ziemniaków, zaparowanych szyb i czerwonych świateł, ludzi zawsze mających rację i niekompetentnych urzędników, namolnych sprzedawców i ankieterów, reklam w czasie filmu, filmów karate i parodii, niewygodnych butów i ubrań za to, że się gniotą, trzeszczącego radia, nudnych książek i sag, gdy jest zimno, hipokryzji, gwiazdki zamkniętej w nawias kwadratowy, uczucia bezradności i pustki, nie lubię…

Lubię słońce, szczególnie gdy znajduję je nie tylko na niebie.

środa, 19 września 2012

Nie przywitałam się...

Teraz powinnam zrobić wielki skłon w przód, bo wlazłam tu z buciorami, jak gdyby nigdy nic i ani słowa dzień dobry.
Nawet jeśli w pustą przestrzeń, to wypadało się ładnie przywitać.
A mamusia mówiła, grzecznym być, kulturalnym to podstawa.
Ciekawe czy ta podstawa do czegoś służy?
Może taka podstawa do lampki nocnej, bardzo przydatna. W końcu przy czytaniu, niedrgające światło, dobra rzecz. Albo podstawka do doniczki z kwiatkiem, nie przecieka i czystość zachowana.
Na czystość też mama zwracała uwagę i całe życie wdrażam czystość, ład i porządek.
Układam się do tego w linii prostej. Kwiatki przecież lubię i to nawet garściami.

Tak więc dzieci z kwiatami do przodu, chciałam się tylko grzecznie przywitać.

wtorek, 18 września 2012

A może...?

Duszny dzień.
A może właśnie taki jest dobry, żeby coś zacząć? Powyrywać ze środka kilka ości, otworzyć rany, posypać solą, wygładzić, a potem je wszystkie zamknąć.
Coś we mnie się kłębi, nawarstwia jak cumulusy.
A może potrzebny jakiś wiatr, żeby je rozgonić?
A może niech rosną, zwieńczone elipsowatą aureolą, potem same się rozproszą.
Pewne jest, że to jakiś początek i pewne, że to jakiś koniec.
Ja po środku stoję i wiercę się nerwowo, przytupuję, z nogi na nogę, potem wyrywam się do biegu, żeby znów przysiąść.
Jeszcze nie wiem, w którym kierunku i na jak długo?
Czy znajdę sens, czy go zgubię?
Chyba właśnie tego chcę się o sobie dowiedzieć.

poniedziałek, 17 września 2012

Kwaśne owoce kaleczą język

(zapomniałam o dłoniach)

przed intruzami nawet pień staje się oporny


Uciekaliśmy przed gwiazdami naciągając gałęzie na wstyd.
Szaber był w modzie. Robiliśmy to ciągle. Jedynie nocą
podciągałam podkolanówki na kolana(ch), chowałam ślady.
Spod koszuli wyrywało werblem, gdy myślałam o ciszy
czas utykał pomiędzy. Już nie zakasam rękawów nad łokcie,
teraz kocham się w spinkach od mankietów, przepycham
wbrew woli. Nic nie zyskam gdy wrócisz, nic nie stracę
gdy odejdziesz. Przełożę jedynie jutrzejszy spacer na wczoraj,
jak się odnajdę. Potem znów zabłądzę w tym miejscu,
rozgrzeszę mirabelkę z cienia, to wcale nie jest takie trudne.