z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

piątek, 28 grudnia 2012

Bezkolizyjne powroty

Powróciliśmy wczoraj, po kilkudniowym wywczasie na łono własnego Sin-City.
Najsampierw trzeba było rozpocząć rozładunek bagaży.
Sprawa wydaje się prosta, tylko że na pace doszło do gwałtownego procesu pączkowania tychże bagaży.

Nie mogę sobie przypomnieć czy byłam wybitna z biologii, ale doszły mnie kiedyś słuchy, że na ten przykład:
Pączkowanie drożdży zachodzi przy optymalnej temperaturze, sprzyjających warunkach środowiskowych i dostępności składników odżywczych;
Tak więc, skoro wszystkie trzy punkty zostały zachowane ze szczególną starannością, nic nie jest mnie w stanie zdziwić. I nawet pakowanie z pączkowaniem w kwestii literalnej wydaje się już zupełnie bliźniacze.

- Nie ma co gadać, za robotę trza się brać! – jęknęłam ochoczo.

Wespół z częścią familii rozpoczęliśmy prężne działania znoszenia waliz, toreb, paczek, paczuszek, reklamówek i tym podobnych do bloku.

Portier spojrzał posępnie i odmaszerował, podejrzewając nas o grubszą przeprowadzkę. Prawdopodobnie później zabłądził gdzieś w labiryncie korytarzy piwnicznych. A może gdzieś tam, z zapartym stolcem, oczekiwał skrycie, że wyruszymy w ślad za nim?
No cóż, chyba zabrakło odwagi, a może wolnych rąk do wyciągania go po nitce do kłębka?

Po kilkunastu mniejszych i większych przepychankach w obrotowych już drzwiach, dobytek trafił na wyznaczone miejsce i zaległ całą swoją rozciągłością w naszym M’ileś.

W jednej z wniesionych przez nas reklamówek zlokalizowaliśmy Fijusia. Wystające uszy witały nas serdecznie nie zdradzając niczego podejrzanego.
Komisyjnie stwierdziliśmy, że drzewko ostało się w stanie prawie nienaruszonym, lżejsze jedynie o kilka kilogramów igliwia, czego nie można było powiedzieć o kocie.

Porzuciłam familię i czym prędzej pobiegłam do sąsiadki Steni, by odbarczyć ją z etatu niańczenia kota.
Właściwie nie musiałam Pani Steni dziękować za opiekę, bo Figaro zatroszczył się o to sam i podziękował dzień wcześniej, dziergając jej na dłoni swoje inicjały.

Wymieniając odpowiednią dozę grzeczności rozglądałam się, czy gdzieś za rogiem nie stoją przyczajeni stróże prawa. Ale widocznie panujące warunki atmosferyczne nie pozwoliły sąsiadce popędzić na obdukcję. Myślę też, że ze względu na wieloletnią znajomość nie będzie krzywdzące dla żadnej ze stron, wydanie na siebie wyroku w zawieszeniu.

Pozostały już tylko szybkie oględziny na balkonowym froncie.

Jednym rzutem oka stwierdzam, że sikorki musiały się wynieść, bo balkon złośliwie obsrał jakiś pterodaktyl, a słoninka jak dyndała tak dynda.

Witki mi opadły.

2 komentarze:

  1. Witaj nasza Mirabelll ( to tak z francuska). Jeżeli chodzi o obsrywanie balkonu to miałam przygodę z gołębiem ( takim z lotów). Usiadł kiedyś ( ale było to jesienią) zmęczony jak cholera, więc gdy zaczął odpoczywać dokarmiałam go litościwie przez kilka dni, nawet poiłam wodą. Jakoś mi do głowy nie przyszło, że jak je to i....no wiesz...Po tygodniu
    dogadzania gołębiowi zobaczyłam efekty jegi " ciężkiej pracy" i włos na głowie ( i nie tylko) mi się zjeżył. Szorowania było na kolejny tydzień i już nie zaczęcałam żadnego gołębia do biesiadowania u mnie. Może podobna przygoda trafiłam sie Tobie, tylko delikwent raczył się sikorkowymi wiktuałami.
    Narysuj szybko wielki znak ostrzegawczy dla kolejnego " pterodaktyla" i do szorowania kobieto. Buziaczki- rada z Twojego powrotu Jola W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Jolu :)
      Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

      A co do pterodaktyla to Odszorowane! ;)

      Usuń

Tu byłem - Zenek
(Twój komentarz może wyglądać i tak, ale jeśli nie będzie podpisany, to jak to mamusia mówiła: Z obcymi się nie rozmawia!)