z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Końca nie widać

Remont nie posuwa się o krok.
Szukam białych używanych krzeseł.
Przynoszą mi herbatkę do łóżka.
Łykam przeciwbólowe proszki.
Przesypiam pół dnia.

Napawam się życiem wewnętrznym.
Nuda.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Jak Amen w pacierzu

Mżonek na okoliczność komunijną, czyli co się z tym wiąże dłuższego pobytu Mirabelki poza domem ewentualnie na stojaka, załatwił jej nowy pojazd.
Deszcz i ziąb wtłoczył gapiów i rodziny komunistów do Świątyni. Mirabelka posadziła tyłek na wózku inwalidzkim i wyciągając wygodnie połamaną acz nadal wyprostowaną nogę, do Kościoła wkroczyła taranem. Na szczęście ludzie widząc wycelowaną w nich czołgową lufę rozstępowali się na boki. Ci bardziej uparci wbici mocno w posadzkę Kościoła i pilnujący miejscówek stojących, po głośnym i przeciągłym – Przeeeepraszam! - z niewielkim gratisowym szturchnięciem, też usuwali się na boki. Mirabelka zaparkowała przy ścianie, za szeregiem ławek i blisko konfesjonału, niestety daleko od usadzonych w krzesła i oddzielonych grubymi linami cumowniczymi dzieci. Ale nawet miejscówka bliska, nie rozwiązałaby jej pozycji widokowej, bo i tak mogła jedynie grzebać ludziom wzrokiem po kieszeniach. Część z rodziny Mirabelki, której udało się wpaść w ciąg powietrzny za wózkiem, została na straży i wcielając się momentami w rolę Szpakowskiego, troszczyła się o relację bieżących wydarzeń, skazując się tym samym na wrogie spojrzenia zgromadzonych tłumnie wiernych. Na całe szczęście dzieciarnia z rodziny Mirabelki opanowując jedyne wolne miejsce w konfesjonale, spowiadała się na przemian, odwracając częściowo uwagę od hałasu powstałego w koło jej osoby, biorąc wszystkie grzechy na siebie. Za to Mżonek zniknął z pola widzenia, gdyż zapuszczając się w otchłań tłumu, polował gdzieś z aparatem próbując uwiecznić wiekopomną rolę aktorską Młodszego.
Śnieżnobiałe plecy zajmą teraz honorowe miejsca w albumie komunijnym Młodszego i będą podziwiane przez wszystkie pokolenia rodziny MM.
A Mirabelka, jak stanie wreszcie na własnych nogach, może okazać się nawet o pięć centymetrów wyższa, bo tak mocno wyciągała szyję, aż dojrzała jakby złoty włos z czupryny Młodszego powiewający nad zamodlonym tłumem wiernych zajmujących pozycje klęczne.
Ta chwila i ten złoty włos, zostaną w jej pamięci na Amen.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Dzień komunisty

Mokry i zimny dzień może wbrew pozorom okazać się całkiem ciepłą otulającą chwilą.




Młodszy w gronie kochających bliskich miał swój słoneczny dzień.

sobota, 27 kwietnia 2013

Świnki nie świntuszą

Mirabelka leży z nogą w górze i skacząc po kanałach dostraja się do telewizora, wybór okazuje się żaden. Ziewa jakoś tak rozdarcie, na to wchodzi Mżonek.

Rozmazana czekolada na prześcieradle zdradza ewentualność puszczenia zaworów, a okruchy z flipsów wklejają się w kołdrę.

- Kochanie, chciałbym obrobić Cię tak do dziewiątej – ogłasza wszem i wobec, czyli wiernie zalegającej łóżko Mirabelce.

Doszukując się klimatu romantycznej randki, obraz osnuł się mgiełką, a potem rozdmuchany ulotnił się pod meblami.

- Że słucham? – rozziewana paszczęka Mirabelki została na etacie zdziwienia.

- To znaczy, oporządzić bym Cię chciał! – dość nieudolnie stara się poprawić formę Mżonek.

- Nie brnij, proszę Cię nie brnij – zachrumkała Mirabelka ostentacyjnie odwracając wzrok od Mżonka i zniesmaczona propozycją przywarła do swojego chlewika.

piątek, 26 kwietnia 2013

Zimno mi

Skaczę na jednej nodze przeskakując to całe spalanie kalorii, a plany z rowerkiem odjechały i zasuwają wzdłuż Wisły pocąc się, albo same kręcą kółka po parku, bez mojego udziału. No i jak to jest? Chciałam odpocząć teraz leżę i tyję. Wrrrrr…
Pożeram dla poprawienia nastroju tylko stugramową słodko-gorzką czekoladę, a przybywają mi jakieś kolejne dwa kilogramy i panoszą się bezkarnie w moich biodrach, udach i fałdkach. Za to wiosna zadowolona, biega w tej swojej zwiewnej letniej sukience wkurzając mnie do imentu.
Z perspektywy okna, patrzę jak ironicznie śmieje się w głos, a ja owijam polarowym kocem nogę zupełnie zesztywniałą z zimna. Brrrrr…
I żeby była jasność! W obecnej sytuacji nie czekam na lato.

Już za nim nie tęsknię.

czwartek, 25 kwietnia 2013

farbowany lis

Chłopaki u fryzjera nabrali ogłady, a ja zmieniając długość włosów z dwóch milimetrów na siedem, dopatrzyłam się siwych włosów. Wiem, wiem, wiem, powinnam z godnością przyjąć ten szron, ale ostatnie dni sprawiły, że z dnia na dzień przybierał w siłę odbierając mi wiarę w siebie. Ech, żeby to była ta biel babcinych włosów, a tu zupełnie nie ma się czym pochwalić. Odmładzam więc formę i wracam do starej czerni, szanując jednak każdy pierwszy siwy włos na mojej skroni.

środa, 24 kwietnia 2013

it PIT

- Skarbówka ze skarbem nie ma nic wspólnego - tłumaczę Młodszemu - przynajmniej nie z naszym. I już nikt w domu nie ma wątpliwości.
Bo gdy tak leżę i w klawiaturę pukam i liczę, zliczam, przeliczam, rozliczam, w kalkulator stukam, to dochodzę do wniosku, że właściwie to chyba oni mnie stukają.

Nie zapomnijcie przekazać 1%, to jedyna z cyferek w Picie, która wydaje mi się jeszcze jako tako zasadna.

Ps
Skończyłam w końcu reperować zęba. Fakt, że jestem teraz biedniejsza o jedną omyłkowo wyrwaną ósemkę i znaczne zasoby z portfela, ale bogatsza o śliczny prawie nówka-sztuka ząbek.
Mam nadzieję, że mogę to teraz zaliczyć do rzeczy udanych? Przecież coś w końcu musi mi się udać.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Nie czas na czas

Za pięć minut Komunia Młodszego.
Były plany i był terminarz. Na zakupy, czas na przymiarki miał być, klimat miał się budować stopniowo, jak w zegareczku. Tylko, że w moim zegarku stłukła się szybka i jedna wskazówka kuleje próbując dogonić drugą. Czas działa na niekorzyść.
Pogoda będzie jak będzie, a jak nie będzie to jakiś sweter by się przydał, najlepiej biały, a każdy ma coś w kolorze (o mój Boże).
Babcia Najświętsza przyjechała podejrzeć szafę i wspomóc w przymiarkach. Tu na złość ciekawska koszula wystawia kołnierzyk spod alby nie chcąc się schować, za to nogawki idą o pół kroku za butem. Buty same dopasowały się w sklepie bez udziału Młodszego i dojechały z dziadkami – trafione w dziesiątkę. Sąsiadka skraca spodnie, Najświętsza dokupuje co trzeba, potem starannie wszystko wygładza. Moja noga uwięziona w stabilizatorze uparła się i nigdzie się nie wybiera. Młodszy spóźnia się na próbę.

Stoję z boku i przyklejam się do białej farby na ścianie.
Teraz to moja alba.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Rezonans

- Trzeba zrobić rezonans – oznajmił Mendyk od kolana – wynik USG nie jest jednoznaczny, kto Panią na to skierował?
- Pana kolega – odpowiedziała Mirabelka nieśmiało, powstrzymując się od epitetów jakie przyszły jej do głowy i co by nie urazić uczuć Pana Mendyka i nie popsuć relacji kumpelskich między nimi.
- W każdym razie wypiszę Pani skierowanie na rezonans i musi to Pani wykonać w przeciągu tygodnia, bo na dzień dzisiejszy to dziesięć dni już Pani zmarnowała – Mendyk przeniósł natychmiast winę z kolegi na Mirabelkę.
- To na które piętro mam teraz iść z tym skierowaniem? – spytała Dżi-pi-esa nieświadoma, naiwna, głupia, niedzisiejsza Mirabelka.
- W szpitalu tego Pani nie zrobimy, nie ma terminów – Mendyk zrobił wielkie oczy i podłączając się do nawigacji satelitarnej zmienił trasę Mirabelki wyprowadzając ją prosto w kierunku drzwi wyjściowych – Jazda stąd! – usłyszała przy drzwiach, a może to było – Następny!

Mirabelka po wykonaniu kilkunastu telefonów dowiedziała się, że badanie może zrobić sobie pod koniec sierpnia, a nawet grudnia, ale może też zrujnować swój już mocno nadszarpnięty budżet domowy i wykonać badanie w sobotę.

Mżonek widocznie kogoś zabił, potem okradł, bo kazał się niezwłocznie umawiać. Mirabelka kasę od Mżonka przejęła i termin na rzeczoną wcześniej sobotę umówiła.
Psiapsióła z rana przyjechała, Mirabelkę na miejsce o dziesięć minut przed czasem odstawiła.
- Tu nikogo nie ma! – oznajmiła Psiapsióła przyspieszając kroku i wykonując pierwsze oględziny miejsca.
- Do cholery, przecież to jest w ogóle zamknięte! – w zawrotnym tempie na jednej nodze dobiegła i Mirabelka, by sprawdzić dokładniej zawiesiła się na klamce.
- Dzwoń! Kur** dzwoń! – ze spokojem wydała polecenie Psiapsióła.
Przez kilkanaście minut słuchały powtarzającego się sygnału oznajmiającego, że nikogo tu nie ma i raczej już dziś nie będzie. Potem grzebały w telefonie dostrajając się do netu w poszukiwaniu innych miejsc, gdzie by można jeszcze tego dnia wykonać badanie. I prawie znalazły. W jednym miejscu można było zrobić pod koniec czerwca, a w drugim we wtorek, tylko, że Mżonek musiałby wtedy poturbować i okraść jeszcze kogoś, a może i na jednej ofierze by się nie skończyło.
W momencie, gdy przeklinały wszystkie oddziały Firmy wykonującej rezonans do piątego pokolenia wstecz, zadzwonił telefon.
- Mam rozumieć, że odwołuje Pani wizytę – oznajmił damski głos w słuchawce.
- Jak to odwołuję? Ja niczego nie odwołuję! Gdzie Pani do cholery jest? – wykrzyczała Mirabelka, choć przy ostatnim wykrzykniku trochę jakby spuściła powietrze.
- No jak to gdzie? Tu! Czekamy na Panią – odpowiedział damski głos porażony głupotą pacjentki.
- Tu, to znaczy gdzie? Bo ja stoję na Wiertniczej – zupełnie zdezorientowana Mirabelka wyjawiła swoją pozycję wyjściową.
- Ale na Wiertniczej nie robimy rezonansu kolan, robimy TU, na Fort Wola – głos w słuchawce włączył oczywisty ton i obnażył braki edukacyjne Mirabelki jeszcze na poziomie przedszkola.
- Informację zaczerpnęłam z Internetu. Jak umawiałam się z Panią to nie podała mi Pani innego adresu – lekko podniesionym tonem oznajmiła Mirabelka udowadniając, że nie w kij dmuchał otrzymała kiedyś promocję z przedszkola do podstawówki.
- To trzeba było zapytać! – kończąc rozmowę oznajmił damski głos.
- Halo, halo! Niech Pani się nie rozłącza – Mirabelka jęknęła w eter – A jaka jest szansa, żeby zrobić ten rezonans magnetyczny jeszcze dziś?
Przeciągająca się cisza w słuchawce zaczęła dudnić swoim życiem.
- Ma Pani dwadzieścia minut na dojazd, czekamy do 13:30 – odgłos rzucanej słuchawki przebił mirabelkowy bębenek i cienka starużka krwi poleciała z ucha Mirabelki na koszulkę.
- Mamy dwadzieścia minut – rzuciła w stronę Psiapsióły Mirabelka.
Bez słowa zapakowały się do samochody i pomknęły łamiąc wszystkie drogowe przepisy w stronę magnetycznego światła.

Dusza kolana Mirabelki uwieczniona na płycie CD wygląda na dość umęczoną, ale dokładny opis rozstroju nerwowego kolana dotrze do Mirabelki w przeciągu siedmiu dni.
Do tej pory mogą się jeszcze zmienić nastroje.

piątek, 19 kwietnia 2013

poluzowana

Dziś

Po wczorajszym USG kolana perspektywa taka sobie, ale na dzisiejszym spotkaniu z ortopedą dowiemy się może na czym to ja w końcu stoję? (a dokładniej, na czym będę kicać).

Wczoraj

- Świat się nie skończy! - upominał Mżonek i Dziewczyna (S) z zielonych domków z uśmiechem pięknym i szczerym jak dziecko.

– Pora poluzować, nic na siłę, jest czas! – grali w nutę na zwłokę.

– Remont nie zając nie poleci w kapustę! - czy gdzie on tam biega (ten zając).

I zaszalało się. A co! I to wreszcie bez pędzla.

Parkiet jak w remizie strażackiej, stary i udeptany, przyglądał się z tęsknotą na siedzących przy stole i na jedną sztukę rozciągniętą na materacu na środku remontowego pobojowiska, dziwiąc się - Czemu to bawią się dobrze bez jego udziału? A oni śmiali się, wyrównywali poziom płynów, znów śmiali się, gadali, gadali, gadali i śmiali się do późnego wieczora. (może to było już nocą?)

I o dziwo sufit bez kolejnej warstwy farby nie spadł nam na podłogę. Drzwi domalowane tylko do klamki nie zamknęły się w sobie. Trzy z czterech drzwi do szafy dostały już wyrok w zawiasach, tylko jedne stoją jeszcze wsparte o ścianę i czekają na powieszenie. Nawet kaloryfer ubrany w jedną farbę oddaje ciepło jak trzeba. Czas się nie zwalił na moją głowę.

Mam wrażenie, że w reszcie ktoś złapał mnie za szelki, gdy wyrywałam do przodu.
Dzięki Dziewczyno (S) z zielonych domków z uśmiechem pięknym i szczerym jak dziecko, dzięki za wieczór. I dzięki, żeś mi te moje szelki poluzowała, w końcu może złapię swoje tempo, a nie wystrzelę znów w nieznanym kierunku jak z procy, roztrzaskując się o jakąś podłogę.

środa, 17 kwietnia 2013

kolejna egzekucja w/brew grawitacji

niema i ślepa zmieniam położenie

potrafię wyśledzić powietrze
rozsupłać szmer w szczelinie
nad drzwiami mocując otwarte dłonie

zaczepić o żebro stary sweter
odświętnie wytarty na łokciach
smak ziemi zmieszany z błotem
rodzi mnie na nowo

wbrew murom
czuję się n i e w i d z i a l n a
tylko plecami do siebie

wtorek, 16 kwietnia 2013

wiosna pod klamką

Wiosna nadeszła, śniegi topnieją, a rzeki wylewają.

- I jak myślicie, czy Mirabelkę powódź ominęła?

Podpowiedzi:

  • ma działkę w Puszczy Kamienieckiej, 
  • ogromne szczęście do pecha,
  • i trochę mało-wyraźne zdjęcie płotu (wyjątkowego płotu)
 

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Bez ognia.

Poszukiwanie enefzetowego ortopedy od biedy, znów graniczyło z cudem. Terminy najwcześniej koniec maja początek czerwca. Obdzwoniłam całą Warszawę i na nic tłumaczenia, że miałam mieć pierwszą kontrolę za 10 dni, dla nich w gipsie mogę i trzy miechy biegać. W końcu to moja noga, mój problem. No chyba, że prywatnie to zaraz po majówce ten sam doktor co nie chciał, za kasę chętnie przyjmie. Ale, że ja mam go w szanownym poważaniu, czyli wiecie gdzie, tam gdzie wiosenne słońce nie dociera, to pobiegałam sobie z Mżonkiem w poszukiwaniu atrakcji po szpitalu. Windy jeździły wszędzie tam gdzie nie chcieliśmy, a tam gdzie faktycznie potrzebowaliśmy wspinaczka po schodach. Co prawda w efekcie i tak okazywało się, że tu to teraz remont, więc korytarzem do końca w lewo, potem kilometr w prawo, jeszcze parę zakrętów i może w morze, ale widoki nie te, nie ten klimat. W końcu po kilku bólach porodowych dotarliśmy gdzie trzeba i Mżonek wdziękiem i urokiem osobistem przemówił i urodził się termin co go nie było w kajeciku pani recepcjonistki na 19-stego i miesiąca tego - chwalić Pana. Ale na USG to już Mżonkowi czaru zbrakło, Pani jakaś taka zgięta nieugięta, pogoniła na miasto. Będziem dalej szukać, pewnie już drogą telekomunikacyjną, ale jutro. Ze szpitala galopem pod szkołę Dorastającego, pracę techniczną dowieść co do niej śmigiełka z wiertełkiem do wyrzynarki nie mielim i dokupić trza było. No cóż jak rodzice zupełnie nieprzygotowani – dwója, i jak się wytłumaczyć, że w torebce i kosmetyczce to mam nawet pędzle i litr gruntu, ale wiertło mi się gdzieś wkręciło? Potem na tempo lekarz bliskiego kontaktu, ale piętro dalekie i tylko po schodach. Mżonek pognał, ja się w siedzenie samochodu wkleiłam i ni jak oderwać, nie dałam rady, jednak zwolnienie wystawiła. Siostra Filipina na szczęście też przypływem dobroci mnie obdarzyła i spotkana pod szkołą Młodszego z zebrania przedkomunijnego wyzwoliła. Z księdzem mi się chyba ten chleb nie upiecze, może anieli mnie doniosą, bo na dzień dzisiejszy się nie wybieram. Aaaaa no i na deser dentysta. Jedyne półtorej godziny na fotelu z nogami w górze, pełen relaks. Pani dopatrzyła się jeszcze jednego kanału i końca nie widać. Chyba wpadła w jakiś kanał ściekowy bo ponad dwie stówy łyknęła, ma kobita szkodliwe warunki w robocie, a ja znów opuchniętą gębę.
I pół dnia zleciało poza domem, a remont się sam nie zrobił.
Poczeka, nie pali się!

niedziela, 14 kwietnia 2013

Zawadzam

Mżonek walczy, a ja wspierając go zawadzam.
Zawadzam też o komody przestawione pod inną ścianę, o drzwi zdjęte z zawiasów, o własne nogi. Trzymałam nawet pędzel i wymachiwałam nim z pozycji obrotowego krzesła, ale moja działka to od podłogi do metra w górę, Mżonka to cała reszta łącznie z obiadem. Ja się po(d)kładam.
Jutro powtórka w tym samym klimacie i z osiem zadań na mieście dla Mżonka.
Na mnie czeka stomatolog i zastanawiam się jak wciągnę tego swojego kulasa na dentystyczny fotel. I obym na jutro miała tylko takie zmartwienia.

sobota, 13 kwietnia 2013

Za ległam

Nie, nie narzucam się. Ewakuując się do pokoju chłopaków zalegam. Część mebli z mojego i Mżonka pokoju trafia tu za mną, reszta na korytarz pod drzwi sąsiadów. Nikt nie ma nic przeciw, choć kręcą nosem patrząc na moje kolano i pewną niestabilność, to dopiero za drzwiami pukają się w głowę.
Wkrętarka na pełnych obrotach podłączona do ręki Mżonka kręci się za ścianą i eliminuje wszystkie obrazki, zdjęcia, dzwonki, zegar, karnisze już nie wrócą, zastąpią je nowe. Boazeria traci powłokę ma nabrać niewinności w białej kreacji. Podłoga wyłoży się na końcu. Dorastający sprawdza się w roli pomocnika majstra i nabiera szlifów.

- Kochanieeeee! Jak myślisz, powinnam przekręcić się na lewy bok, czy prawy?

Mżonek stara się to ukryć, ale zauważam iskry w jego zalanych potem oczach.

Za przykurzonym mocno oknem pierwsza wiosenna burza, grzmi, błyska, pada. W domu wszystko w przyjaznej remontowej atmosferze. Już leżę.

piątek, 12 kwietnia 2013

Pacyfikacja

Skondensowane spojrzenie w głąb siebie i refleksja nad życiem doczesnym, wbiła wzrok Mirabelki młotkiem na dwa palce w ścianę z niewielką jego składową częścią rozmazując się po powierzchni. Wobec tej rozproszonej materii, właściwie na jej drodze, spokojnie maszerował potwór toczący przed sobą szpulę nici. Łapiąc kontrolę nad głębią ostrości i przechodząc w tryb macro dopatrzyła się nawet kłębka wełny wielkości jaja kurzego (sąsiadki donoszą, że widziały takiego denata potwora w piwnicy i leżał koło niego też kłębek jakiejś wełny, ale jajo nie było kurze, a strusie). Dostrajając zoom zauważyła jednak żyjące cztery pary odnóży, więc można by przypuszczać, nawet z pewna stanowczością, że był to nie kto inny, a włochaty pająk, który prawdopodobnie od kilku dni mościł się w swoim barłogu czekając na odpowiedni moment do ataku na hacjendę Mirabelki. Widocznie moment nadszedł, bo dopatrzyła się jeszcze jak dzierga na tym swoim małym szydełku lepiącą się pajęczynę, prawdopodobnie z zamiarem owinięcia w kokon całego mienia z saloonu.
- Nie ze mną te numery Brunner! – zacharczała Mirabelka dysząc żądzą mordu.
Unieruchomiona nie mogła podejść bliżej i spojrzeć potworowi w oko, więc zacisnęła pięść na kuli (ortopedycznej) i rozpoczęła serię szybkich i długich wymachów jak kulomiot Tomasz Majewski na treningu. Brakowało jedynie paru centymetrów, a zdjęłaby potwora ze ściany i cały jego misterny plan ku chwale zwycięstwa Mirabelki poszedłby w p***u. – Nie poddam się tak łatwo – pomyślała odklejając się od materaca łóżka. Poderwała się na trzy nogi, bo jedną przecież należało utrzymać w gotowości i już prawie go sięgła…

- Leżeć! – krzyknął do psa Cywila sierżant Walczak, który nie mógł sobie odmówić spacyfikowania jednostki pełzającej na trzech kończynach, z jedną łapą wymachującą coś w górze.
- Nie widzisz? Ja tu poluję! – błysnęło zatrutym zębem rozjuszone zwierzę
- Dupa mnie już boli od tego leżenia! – warczenie przeszło w przeraźliwy skowyt, żarówki zaczęły pękać jedna po drugiej, a skulenie się w kłębek z jedną wyprostowana nogą okazało się pozycją równie nieosiągalną, co sięgnięcie gwiazd.
W obliczu nieosiągalnego Mirabelka rozmarzyła się natychmiast, zapominając o polowaniu. Po zwizualizowaniu sobie romantycznego nieboskłonu, ból powrócił i gwiazdy zaczęły z hukiem spadać jedna po drugiej.
Pająk wykrzywił się szyderczo i jak Tarzan na lianie rozbujał się i poszybował wysoko nad doliną płazów i gadów.
Na pewno knuje teraz z kolesiami i jeszcze wyłoni się w kłębach kurzu.
Mirabelce pozostało jedynie czekać.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Napromieniowana

Przez okno do saloonu obecnie używanego 24h w wersji legowiskowej (nie mylić z lęgową) zajrzało słońce. Tocząc swoją wewnętrzną walkę z mgłą wyglądało teraz na tak samo umęczone jak Mirabelka, przez co jego lico wydawało się jakieś takie złośliwie i wyjątkowo wredne. Nie można było spokojnie na to patrzeć, a zwinięte rolety miały to wszystko głęboko gdzieś i nie dawały oczom Mirabelki żadnych szans do odwrotu.
Rozciągnięta na łóżku jak wąż boa, postanowiła cierpliwie czekać na swoja przypadkową ofiarę. Zdjęcie oczu ze słońca i wlepianie ich w rozebraną z wykładziny podłogę nie umilało godzin oczekiwania, szczególnie gdy dębowa ongiś klepka uśmiechała się do niej szyderczo strosząc swe zadry zajadle. Ukrycie się pod kołdrą wywoływało za to efekt niedotlenienia, należało więc niezwłocznie wprowadzić działania akustyczne.
Postanowiła najpierw użyć megafonu skonstruowanego z dwóch ułożonych w tubę dłoni, ale głęboki wydech i gwałtowne rozdziawienie paszczęki spowodowało odpłynięcie krwi z twarzy i z falą tsunami odpłynięcie daleko, hen daleko mijając nawet duży paluch u nogi. Puszczenie w eter sygnałów dymnych przy użyciu ecopapierosa i zjaranie na raz połowy zabłąkanej pod poduszką paczki fajek, mogło spowodować adekwatny zawrót głowy i nawet w pozycji na wznak okazało by się dla niej zbyt destrukcyjne.
Z najgłębszych i najbardziej zakurzonych pokładów życiowych wydobyła szczątki mocy i zawyła jak syrena strażacka, w oka mgnieniu upodabniając się do konewki. Nie trzeba było długo czekać. Co prawda nie wyleźli z odległych kątów Mżonek i chłopaki gnani siłą wodospadu, by udzielić Mirabelce ratunku, to samo Słońce z narażeniem życia spierdzieliło, wystraszone stadem wilków wyjących do księżyca za vis-a-vis ustawiony budynek.
Teraz napromieniowana Mirabelka z pełnym zaangażowaniem nie okazuje nawet szczątkowych oznak aktywności ruchowej.
Można by nawet powiedzieć, że wygląda jak leniwiec w porze sjesty.

środa, 10 kwietnia 2013

Robokop

Kwiecień dopiero co zawitał na światło dzienne, a już okazał się dla mnie miesiącem klęsk i nieurodzajów. Mój stan fizyczny i co za tym idzie stan psychiczny wydaje się dość mało stabilny tak jak moja noga w stabilizatorze, więc o zachwianie nie trudno.
No i dla swojej dzisiejszej depresji mam dzisiaj właśnie takie wytłumaczenie.
Mogłabym mówić i pisać o pogodzie, ale to tak przechodzony temat, że w obecnej sytuacji raczej nie powinnam jej zbytnio kopać. Nawet trącenie ortopedyczną kulą wyjdzie jak kulą w płot. Działam więc sobie i wyglądam jak robo-kop, a życie toczy się dookoła, nawet robota na jeża wykłada się kolcami do góry.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Zemsta wykładziny

Zdarta z powierzchni płaskiej wykładzina wylądowała za pomocą rąk i pleców Mżonka centralnie pod śmietnikiem. Mirabelka błysnęła zatrutym zębem z zadowolenia, dotarło do niej, że jest już o krok od remontu i przemeblowania wszechświata.
Tętniąca szczęka zadbała o płytki sen, więc miała całą noc na planowanie. Przeprowadzkę rzeczy z kąta w kąt rozpoczęła od rana. Jednak dziś przed południem sytuacja wymknęła się z rąk Mirabelki, a może nawet wyślizgnął się grunt pod nogami.
Korzystając z drabiny jaką w tym momencie miało być łóżko, wspięła się o pół metra bliżej półki z książkami. Podstawa to zdejmować najpierw te duże gabaryty, tak właśnie rozpoczęła swoją pracę i co by nie mówić na nich ją zakończyła. Zeskakując z łóżka prawą nogą, przecież dla dobrego nastroju z łóżka prawą nogą się schodzi, no i kiedyś ktoś wbił jej to w głowę tak więc uczynić chciała. Tylko, że nikt nie powiedział, że przy niemaniu wykładziny wytwarza się śliska nawierzchnia i trzeba w try miga dołączyć i lewą nogę, albo w tym podnieceniu o tym fakcie zwyczajnie zapomniała. Gdy jedną nogę zdjęła i zadem na podłodze osiadła, dopiero głośne chrupnięcie kolana przypomniało o istnieniu drugiej kończyny. Potem jeszcze droga do szpitala o tym przypominała, rentgen i ustawianie już zupełnie nieustawnej nogi pod różnymi kątami, a właściwie kolana w pozycji kolana, gipsowanie i droga powrotna do domu.
Zastanawia się teraz, czy nie prosić Mżonka, by przeprosił wykładzinę i wtargał z powrotem na górę do domu. Cholera teraz świat będzie musiał zaczekać, bo raczej remont jak wiosna przesunie się w czasie.

Ps. Do jutra zbiera wpisy i dedykacje na gipsie. Zainteresowanych serdecznie zaprasza.
A potem to na parę tygodni będzie już miała nowiuśką mało używaną pr/ortezę.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

bukmacher

Mirabelka będzie toczyć kolejną walkę na stomatologicznym ringu i oby zbyt wcześnie nie została zepchnięta do narożnika.

Możecie zacząć obstawiać zakłady.

...tak było jeszcze godzinę temu, teraz ułoży się na deskach, a prawdę mówiąc Pani S poddała się walkowerem przekładając walkę na za tydzień.

Uffffhhhrrrr zadrżało posadami Ziemi!

Mirabelka może i półgębkiem, ale jakby się uśmiechnęła.

Martwić będziemy się później

(dla odwrócenia uwagi roi się w jej głowie kolejny malutki remoncik powierzchni płaskich saloonu*)

*saloon - to takie pomieszczenie, gdzie ruch w te i wewte zauważany jest na okrągło, tam też się szamie, ralaksuje i śpi.
Intymność pełną gębą!

niedziela, 7 kwietnia 2013

Ząb zupa, a dąb dupa.

Jeśli wydaje Wam się, że problem Mirabelki rozwiązany i dokuczliwy ból po mądrym zębie odpłynął w stronę światła i pławi się w zębowym niebie, to jest to najbardziej mylny kierunek jakiego można się łapać.

Rankiem, gdy czujność Mirabelki trwała uśpiona, ból po odejściu mądrego wdarł się w szczękę i wrócił do pozycji właściwej czyli do zęba piątego, który widocznie w chwili rwania postanowił spierdzielić zahaczając o urlop na żądanie, czyli na tak zwane kacowe. Doktor Judym zapowiedział że we łikend ma łikend i Mirabelka zmuszona była oddać swój ząb w kanał innej firmie i teraz skutecznie ten kanał pogłębiła, a on się truje. Co oczywisty ma wpływ na dodatkową dozę drgawek, potów, lęków, bólów i paranoi.

Jak widać czeskie filmy spływają już po Mirabelce jak po kaczce. Widocznie ktoś lub coś pisze dla niej własne scenariusze i z przytupem realizuje swój szatański plan. Proza życia nie musi być nudna, więc Mirabelkowa proza nie zapomina kopnąć jej tyłek, i zapewnia co rusz dosadnie, że nawet wyrwanie nie tego zęba może być atrakcją serwowaną jedynie wybranym
– Niech wie, że żyje!

I wie, tylko czy to przeżyje?

Telewizja szkodzi

Mały mrówczany Biskupin, zwany przez specjalistów formikarium, wbrew pozorom od kilku miesięcy nadal tętnił życiem.
Umieszczenie osady mrówek obok telewizora wydawało się Mirabelce jak najbardziej zasadne. Do dzisiaj. No ale skoro na kilku metrach kwadratowych, poprzez spore zagracenie, nie było innej wolnej przestrzeni, nie było też wyjścia. No i tym samym zameldowanie mrówek koło telewizora, nie okazało się strzałem w dziesiątkę.
Widocznie lokalna społeczność zdezorientowana mało atrakcyjnymi telezakupami, albo znudzona dwudziestominutowym blokiem reklamowym postanowiła ostentacyjnie opuścić kino. Były też podejrzenia, że na waleta, albo inną kocią łapę pragną zawłaszczyć lokal MM.
Mirabelce wydaje się, że jest w stanie określić nawet dokładnie sam moment ucieczki, bo gdy mrówki krzyczały – W nogi! - w tle było słychać jakby delikatnie melodyjny podkład ze Smerfów.
(do odsłuchania poniżej)

Odstrzał mrówek za pomocą wiązanki słownej nie przystawał Mirabelce, choć wydawał się na pierwszy rzut oka jedynym humanitarnym sposobem zaciągnięcia ich z powrotem do miniaturowego domu.
A ponieważ mrówki zbyt szybko rozpoczęły praktykę rozbójniczą w postaci kradzieży okruchów z dywanu i Mirabelka nie mogła czekać aż sobie na tym chlebie zęby połamią, więc poprzez błyskawiczną pracę rąk oraz niewysublimowanego użycia otworu gębowego przystąpiła do natarcia.
- Dajcie mi jakąś *pensetę do ch***olewki! (czyt. pinceta lub pęseta) – krzyknęła Mirabelka nie zauważając zupełnie młodzieży na drodze swoich oczu.
Młodszy porażony słowem penseta w korelacji ze słowem penis, wrył się w dywan i wydawał się być zupełnie zdruzgotany, jedynie Dorastający zakumał o co chodzi i w kilku większych susach omijając owady, dostarczył zamówioną pęsetę. Mirabelka przyczajona za nogą stołu z wyciągniętą dłonią Guliwera zaopatrzoną już w tą nieszczęsną pęsetę, (no może nie odróżniając Eulalii od Zenka, czy Meli od Gienka) rozpoczęła wyłapywania sztuka po sztuce i co mniej uciśniętych anonimowych aktorów odstawiała na miniaturową scenę. Niektóre mrówy uciekały na Zygzaka McQueen’a, czyli konkretnie zygzakiem. Dla zwinnej Mirabelki i uruchomionej gawiedzi, nie stanowiło to żadnej przeszkody. Tu strategicznym narzędziem łapacza, okazała się zmiotka w parze z szufelką. Spora gromadka owadów próbowała też przejąć władzę nad Mżonkowym pilotem, ale patent z potrząsaniem okazał się jedynym stosownym rozwiązaniem. I co by nie gadać, kilkoma sprytnymi podejściami wyłapali prawie wszystkie mrówki. Reszta prawdopodobnie zwiedza jeszcze okoliczne kąty i zakamarki.

Jak tylko słupek rtęci przestanie się kurczyć, Mirabelka będzie negocjować przeprowadzkę mrówek na większe łono.
Tymczasem musi zmienić im repertuar w TV.


piątek, 5 kwietnia 2013

Wczorajszy sparing

- Jak Ci się spało kochanie? – ledwo co otworzył oko i takie trudne pytanie złożył na moją poduszkę Mżonek.

- Na wznak! - odpowiedziałam w przypływie pierwszej świadomości.

Przecież nie mogłam mu tłumaczyć, że od bólu zęba można nabawić się zakwasów na całym ciele i że nawet łydki mnie bolą. No i skoro Mżonek dumny z mojej nad wyraz przeciętnej odwagi (w końcu owacje otrzymałam na stojąco) - W to mi graj.

Troszkę inna była jednak prawda ekranu. Troszkę.

Faktycznie wystąpiły pewne niedogodności, gdyż na jednej stronie moje biodro od jakiegoś czasu odmawia brania na klatę mojego ciężaru twierdząc, że nadbagaż przekracza wszystkie bioetyczne normy Unesco, a na drugiej stronie, tej od opuchniętego polika, bujałam się zbytnio na boki.
Po zastosowaniu sporej dozy farmakoterapii dostępnej w Aptekach na legalu, czyli bez recept dbając o lasy państwowe, strułam organizm i w pozycji dogodnej na wznak utratę przytomności zaliczyłam.
Ocknęłam się w granicach piątej twierdząc, że w nieokreślonej czasoprzestrzeni musiałam stoczyć walkę z Tysonem, choć uszy zachowałam obydwa, to szczęka się jednak zamkła z obicia. Choć może była to jakaś grubsza impreza dla wtajemniczonych, a z wtajemniczenia zostałam młotkiem w głowę wyłączona? - Może, jeszcze będę rozważać. Najprędzej obstawiam jakąś podwórkową ustawkę, bo dochodzą do mnie głosy z odległego wczoraj, że Mżonek ustawiał mnie na walkę na jakimś fotelu, pewnie z wyprzedaży garażowej.
A jednak! To musiał być mrożący krew w żyłach sparing z Tysonem.
Powaga. Po oględzinach nie mam żadnych wątpliwości.

czwartek, 4 kwietnia 2013

nie/mądry ząb

Mirabelka po nocy spędzonej na spacerach po przekątnej mieszkania, kilku próbach legnięcia w wygodnej pozycji pod łóżkiem, podłączeniu się do wodociągu i zmontowaniu fontanny z zimnym obiegiem w gębie, z trudem dożyła (w takim przepływie zimnych cieków wodnokanalizacyjnych) ranka.
O świcie zaś, tak koło godziny dwunastej, wsparta ramienia Dorastającego, wyruszyła pieszo w poszukiwaniu jakiegokolwiek wolnego egzorcysty specjalizującego się w szatańskiej chirurgii szczękowej.
Z czterech gabinetów dentystycznych zostali przegonieni trzykrotnym spluwaniem, znakami krzyża czynionymi jakąś dentystyczną cieczą i dymem z palonych gazików i zębów po resekcjach.
Dopiero Mżonek rozpuściwszy wici po ludziach, na stosownego stomatologa namiar dostał i czym prędzej rozedrganą Mirabelkę w fotel odstawił, właściwie odsiadł, albo jakoś tak.
Rozpoczęła się walka z trudnym przeciwnikiem, bo przeciwnik ten w imieniu Mądry miał i przebiegłością nie raz już grzeszył.
Tam po stupięćdziesięciuczterech znieczulających obkłuciach Mirabelkowej paszczy, doktor Judym zwany w pobliskich kręgach Stanisławem, w trzech pociągnięciach wyrwał chwasta.
I można by rzec, że zwycięska to była bitwa. Mirabelka jednak odnosi wrażenie, że walka jeszcze trwa.
I oby do nocy nie nabrała mocy, czego i sobie i jej z całej opuchniętej szczęki życzę.


środa, 3 kwietnia 2013

rękawiczki

Wyglądając przez okno z bloku na ulicy, która nie ma imienia, a jest tylko nazwisko rodzaju żeńskiego, zauważam Ją. Pięknie powłóczy nogami, jednak chyba nie na przemian, bo dopasowuje krok do miejscami odsłoniętych płyt chodnikowych. Przez zaparowaną szybę patrzę na Nią. Zdmuchuje z nosa śnieg z deszczem, a ma w sobie jakiś taki rytm, który wciąga z rozmachem przygniecionych ramion przedłużonych o zmarznięte do szpiku foliowe dłonie. Zrzucę jej rękawiczki - pomyślałam. Uchylam więc okno i wołam głosem z komina, tylko, że nikt mnie nie słyszy. Zamykając ukrywam się za firanką. Wstydzę się jak małolat. Wtedy pijany facet zaczyna krzyczeć – Wariatka, wariatka! Ale mnie już nie ma. Jestem w domu, gdzie ciepło i swojsko.
Drugi raz w tym roku zakwitł mi raczek, pierwszy raz w grudniu i drugi raz w grudniu, zważywszy na aurę zaokienną nie bierze nawet pod uwagę, że mógł się pomylić. Nie wróżę mu bujnego rozkwitu. Kocur obgryza pąki obfitując w futro i nie tylko. Gdy biorę go na kolana, tworzymy zgrany duet. A wiecie, że wierzba mandżurska ze swoich ramion wypuściła listki?
Tli się nadzieja.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Kalosze czy sandały?

Bęben maszyny piorącej walczy z plamą po śledziach. W lodówce świąteczne pieczenie, bigos, sałatka czyli „Mamo, nie ma nic normalnego do jedzenia”. Bosą stopą przygniatam rozsypany koci żwirek. Pazury idealnie obdrapane, jeżozwierz na głowie wykładają się na łopatki. Żakiet z wieszaka łypie na pidżamę, która chce wytrwać do wieczora. Żółte tulipany i narcyzy patrzą przez okno na grudzień w kwietniu i odechciało im się wyglądać, trafią za to do kosza. Dorastający powątpiewa w globalne ocieplenie, skutecznie acz nagle, przychylam się do wniosku i zastanawiam, czy listopad w maju może być dla nas jakimś zaskoczeniem, skoro nawet wczorajszy Prima aprilis nie miał szans konkurować o pozycję ze Śniegusem-dyngusem.

Ale luuuja

Lany poniedziałek podał się do dymisji.

Trzeba zadbać o to, żeby żadna gała śniegu nie uderzyła nam teraz do głowy.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

na czas

Nie czułam się spóźniona naiwnie myśląc, że na czas letni, nikt nie będzie przestawiał się w samym środku zimy i polecieliśmy świętować i hulać do Siostry, zaspani o godzinę.

Od rana założyłam, że nie będę się z mrozem układać i nabrałam śniegu w usta.
Zmieniliśmy więc stroje i nastroje, i wyrosły nam skrzydła.

Entliczek pętliczek wielkanocny stoliczek.
Udało się, nie pozwoliliśmy na to, żeby słońce prześwietliło się w nas.

Szkoda, że zima pogoniła gęsi i bociany trzepiąc dywan przez dziury w chmurach gdzie popadnie. W drodze powrotnej jednak lepsze byłyby Mikołajowe sanie.